"Kobieta-informatyk jest jak świnka morska, ni to świnka, ni to morska". Kobieta-programista to już w ogóle mit i zabobon, bo przecież wiadomo, że albo brzydka jak noc, albo słodka i głupiutka. Popatrz czytelniku, czyż nie jestem jednostką co najmniej intrygującą dla samego tego faktu, że do żadnej z powyższych kategorii z pełnym przekonaniem przypisać się mnie nie da?

sobota, 22 grudnia 2012

Nigdy nie wiem gdzie jest wschód

Mózg jest fascynującym tworem. O tyle ciekawszym o ile niedoskonałym. To niesamowity oszust i kombinator. Kiedy z czymś sobie nie radzi, ma jakieś braki, tworzy myślowe protezy. Wygląda to trochę jak infrastruktura miejska. Ulica jest nieprzejezdna, więc ruch kierowany jest objazdem przez poboczne uliczki.

Każdy mózg oszukuje, świadomie lub nie. Kiedy dzieci uczy się mnożyć, podpowiada im się, że mnożenie przez dziewięć, to tak naprawdę mnożenie przez 10 minus liczba mnożona. Tworzone są tzw. mnemotechniki, śmieszne sposoby na skuteczniejsze zapamiętywanie. Potęga mózgu leży w jego ułomności i tym jak sprytnie potrafi tę ułomność tuszować.

Mój mózg na przykład jest niemal pozbawiony wyobraźni przestrzennej. Jestem jedną z tych osób, które obracają mapę, a potem obracają się razem z nią. Zmuszona obrócić przedmiot myślach obrócę całe swoje ciało :) Zostawiona w nieznanym mi miejscu najpewniej będę krążyć jak ogłupiała, kiwając się jedynie ze stresu. Jakim więc cudem trafiam do celu? Mój umysł nauczył się tłumaczyć rzeczywistość na punkty charakterystyczne. Jeśli postudiuję mapę wystarczająco długo, będę w stanie stworzyć w umyśle model rzeczywistości, który później wystarczy dopasować do otoczenia, w którym się znajdę. Chodzenie na azymut to dla mnie misja samobójcza, ale jeśli zapamiętam jaki budynek muszę minąć, albo pod jakim kątem ma padać interesująca mnie ulica, będę w stanie jako tako podróżować.

Tak mniej więcej działa mózg. Każdy z nas ma braki w edukacji czy inne defekty, ale każdy z nas potrafi oszukiwać na tyle, by móc normalnie funkcjonować. To chyba najwspanialsze co mogła nam dać natura, zdolność do omijania naszych ograniczeń.

wtorek, 18 grudnia 2012

Wena to utrapienie

Z weną bywa różnie. Potrafi miesiącami udawać, że jej wcale nie ma, a potem w najmniej odpowiednim momencie zacząć szturchać człowieka sękatym badylem w bok. Nie da się takiej wytłumaczyć: "Słuchaj. To nie jest najlepsza chwila. Trzeba było przyjść kiedy miałam na Ciebie czas." Nieeee! Nie odpuści, bo jej kompletny brak wyczucia to nic przy jej wrodzonej upierdliwości.

Czasem myślę, że ta mała zołza pysznie się bawi kosztem nas śmiertelników. Nie, nie, nie, nie myśl sobie nawet, że to Twoja zasługa, że sam napisałeś to co napisałeś, albo cokolwiek innego stworzyłeś. To Ona. Mówi się czasem o Geniuszu, jako o istocie podążającej przy kimś krok w krok przez całe życie. To taki duch, który gdy odsłonisz na moment umysł, wpuszcza doń potoki pomysłów. I jest coś pocieszającego w przeniesieniu odpowiedzialności za bycie kreatywnym na tego duszka. Zdejmujesz z siebie ciężar.

Ale nie daj się zwieść, on nie jest tak sympatyczny, jak by się wydawało. Owszem podtyka Ci najsmakowitsze idee. Możesz się z nim nawet zaprzyjaźnić, wejść we współpracę i czerpać garściami. Pamiętaj jednak, że stwór ten jest apodyktyczny, kiedy mówi "teraz", to ma na myśli "Mam w nosie, że akurat jesteś w kościele/samochodzie/w trakcie bardzo ważnej pracy. Podsuwam Ci pomysł na dekoracje do eventu, który organizujesz za rok. Nie musisz dziękować."

To taki duch artysta. Liczy się tylko on i jego kreatywność. Niełatwo nam śmiertelnikom z nim rozmawiać. Wszak tyle mamy na głowie, a on jak nikt inny potrafi przeszkadzać. Jest obrażalski, niecierpliwy, trochę jak małe rozbrykane dziecko. Ciężko się na niego gniewać, ale i żyć z nim trzeba, by życie miało odpowiedni odcień.

Tak, tak. Tłumaczę się, że nie pisałam przez blisko dwa miesiące. Taka jestem niedobra. Niedobra i zabiegana, ot co. Nie dość, że nie pisze to jeszcze się usprawiedliwia jakimiś stworami. Zołza i dzieciuch ;)

środa, 19 września 2012

I że Cię nie opuszczę aż do ostatniej strony

Ostatnio kupuję sporo książek, nie wiem czemu, może dlatego że cieszą mnie dłużej niż słodycze (wiadomo przecież, że książki nie zjem). Może też dlatego, że od jakiegoś czasu czytam za każdym razem gdy siedzę w tramwaju. Brak mi czasu/motywacji by czytać kiedy indziej, a w tramwaju i tak nie mam nic lepszego do roboty (poza gapieniem się na innych ludzi, którzy raczej nie doceniają mojego zainteresowania ich osobą, niewdzięczni...).

I jakoś tak przyszło mi na myśl, że gdybym była księgarzem i zobaczyła mnie, która stoi w nieskończoność przed półką, bierze kolejne książki do ręki, przegląda, czyta, odkłada, bierze ponownie, odkłada, bierze, odkłada... Wściekłabym się. Jak można tak brać i odkładać tę samą książkę, i znowu i znowu i oglądać i przeglądać i znów odkładać i znów brać. Co najmniej jakbym macała i oblizywała każde winogrono na stoisku. I stoi taka ciućma i duma i zdecydować się nie może.

Po chwili jednak stwierdziłam, że to jeszcze nie jest najgorsze, gorzej się dzieje w mojej głowie, gdzie trwa wewnętrzna walka. Nie mam pojęcia czemu, ale kupno książki to dla mnie trochę jak nawiązanie związku. Sprawdzam czy strona pierwsza podoba mi się na równi z pięćdziesiątą siódmą, czasem czuję to coś od pierwszego zdania, ale czasem muszę przeczytać połowę książki by się zakochać, taka miłość jest najtrudniejsza, takich książek nie kupuję, one jakoś same są w pobliżu. Czasem do książki musisz dojrzeć. Tych zakupów nigdy nie robię szybko, bo przecież nie kupujesz nic nie  znaczącego przedmiotu, tylko drugie życie w pigułce. Mówisz tej książce: "Kupuję Cię bo jesteś tego warta, obiecuję, że Cię przeczytam i nie pozwolę pokryć się kurzem". Pokutuje we mnie abstrakcyjne poczucie winy za te wszystkie książki, które kupiłam, a których nie przeczytałam. Gnębi mnie myśl, że je zawiodłam, że siedzą na półce, biedne, niekochane, niespełnione i płaczą po nocach, że może lepiej gdyby kupił je ktoś inny, ktoś kto ma czas i chęci by czytać często, ktoś kto by je docenił. Sama bym się tak czuła na miejscu niektórych moich książek. Krzyczałabym: "Kupiłaś mnie! Obiecałaś! Mamy pakt, nie możesz mnie tak po prostu nie przeczytać, nie możesz mi tego zrobić. Tyle przygód miałyśmy razem przeżyć".

Choć z drugiej strony ja jestem szalona, całkiem możliwe, że moje książki nie mają takich problemów. Szczęściary ;)

wtorek, 11 września 2012

Bezsenność szaleńca

Kiedyś twierdziłam, że nie mam pasji. Nastał ten moment gdy pluję sobie w brodę, bo wtedy przynajmniej się wysypiałam.

Znasz to uczucie kiedy siedzisz do późna nad czymś, nie czując zmęczenia, a potem próbujesz zasnąć ale nie możesz? Zrywasz się co chwila by zapisać jakąś, za przeproszeniem, pierdołę. Przewracasz się z boku na bok bo Twój mózg krzyczy o milionie spraw "życia i śmierci":
  • uszczelki do okien w kształcie litery D
  • koniecznie zeskrobać starą farbę
  • zapytać o gaz
  • zapytać o podłogi
  • ciekawe czy moglibyśmy wystartować o jakiś projekt unijny
  • a gdyby tak ściany były oliwkowe
  • urządzenie do robienia bip
  • panele mają pióro i wpust
  • liczniki i umowa z elektrownią
  • starczy czy nie starczy
  • ściany zagruntować
  • doniczki z wrzosami byłyby ładne
  • chyba muszę wziąć więcej urlopu i olać kilka wyjazdów
  • ciekawe jak długo schnie pranie
  • to tylko kilka minut drogi
  • nie lubię pelargonii
  • gość miał charakterystyczne wąsy
  • uszczelki
  • biała niepraktyczna
  • uszczelki
Ostatecznie piszesz okropnie długą listę nieistotnych rzeczy do załatwienia, którą i tak zgubisz następnego dnia. Ewentualnie smażysz maila w formie eseju, do znajomego, który śpi jak reszta ludzi normalnych, w którym bredzisz od rzeczy o uszczelkach. W końcu udaje Ci się zasnąć, ufff! Pobudka po czterech godzinach snu, a przed Tobą osiem godzin pracy. Po pracy znów zaczynasz działać jak pomyleniec i znów nie możesz spać.

Boże dopomóż, bo jeśli się wykończę z powodu nadmiaru głupich szczegółów, to nic nie wyniosę z tego doświadczenia, a oboje dobrze wiemy, że zapowiada się największa przygoda mojego życia. Tak czy siak dzięki Ci za tę pasję, bo czuję się trochę jak super-bohater, ale nie pozwól mi zwariować, szkoda by było. Dobranoc.

wtorek, 31 lipca 2012

Co mnie zachwyca - czyli praca nad Hackerspace Kraków

Kto utrzymuje ze mną kontakt ten wie, że ostatnimi czasy stałam się monotematyczna jeśli chodzi o to czym się zajmuję. Na studiach wakacje, do pracy chodzę, mieszkanie zmieniłam. Jednak to o czym wciąż i wciąż truję to Hackerspace.

Wikipedia twierdzi:
"A hackerspace or hackspace (also referred to as a hacklab, makerspace or creative space) is a location where people with common interests, often in computers, technology, science, digital or electronic art (but also in many other realms) can meet, socialise and/or collaborate. Hackerspaces can be viewed as open community labs incorporating elements of machine shops, workshops and/or studios where hackers can come together to share resources and knowledge to build and make things."
I wszystko fajnie, ale czym tu się emocjonować? Kobieto co Cię tak kręci w warsztacie i innych cudach jak Ty ledwo gwóźdź w ścianę wbić umiesz, a ze sztuką masz tyle wspólnego co kolorowanki dla dzieci? Co w tym wszystkim jest takiego, że gdy opowiadasz o Hackerspace to oczy Ci błyszczą, a lica kraśnieją?

Ano w skrócie ludzie i idea. Jako zwierzątko stadne cenię sobie ludzi wokół. Żywię się niejako ich entuzjazmem i pasjami, napędzają mnie do działają i nie pozwalają popaść w marazm. Natomiast jako romantyczka i nieuleczalna idealistka lubię wierzyć w idee jak wymiany wiedzy i robienia czegoś za darmo z czystej pasji. Gdyby to było tylko możliwe żyłabym samymi ideami, od jednego przejawu człowieczeństwa do drugiego (choć tęskniłabym za czekoladą i gulaszem i kluskami i... nieważne).

I nie czarujmy się, jestem jak zapałka. PUF! płonie dla nowego hobby, idei, skrawka wiedzy i szybko się wypala. To dlatego ludzie są tak ważni. Możliwe, że jestem jedyną, która szuka mieszkań, umawia się z pośrednikami, że tylko ja tworzę kolejne arkusze kalkulacyjne i dokumenty, że tylko mnie przychodzi na myśl spisywanie każdej głupoty. A jednak nie robiłabym tego gdyby nie życzliwi ludzie wokół.

Ilekroć wątpię i czuję wewnętrznego stwora o wdzięcznej nazwie "Nie da się", niespodziewanie dostaję maila od kolejnej życzliwej duszyczki, z pytaniem "a czy w Hackerspace to mógłbym robić to to i tamto?", "a czy jak jestem studentem/programistą/artystą/mechanikiem/elektronikiem/astronautą/zieloną krową to mogę dołączyć do Hackerspace?" albo "czy macie już miejsce/projekty/sprzęt?". I PUF! Marysia znowu na chodzie, znów wierzy w cudowne miejsce, gdzie każdy może nieskrępowanie oddawać się swoim pasjom i uczyć nowych (niekoniecznie przydatnych) umiejętności, gdzie każdy pasuje i żaden pomysł nie jest głupi ani niemożliwy.

Przychodzą ludzie z tak zwanego Nienacka Górnego, z polecenia, albo szeroko pojętego internetu i chcą dawać sprzęt, chcą się dzielić pomysłami, projektami, chcą pomagać, malować, nosić i ogólnie wszystko chcą. Aż mi głupio, że załatwianie miejsca tak długo trwa i że nie mogę im odpowiedzieć "Wspaniale, przyjdź tu i tu, czekamy na Ciebie zwarci i gotowi". Nie zwlekając więc dłużej wracam do przeglądania setek ofert, selekcji, dziesiątek wykonanych telefonów i kolejnych wycieczek po lokalach. Mam nadzieję, że pierwszy gwóźdź w ścianę wbijemy już naprawdę niedługo.

A jeśli istnieje jeszcze ktokolwiek, kto nie wie o tym projekcie to:

czwartek, 15 marca 2012

Wyczuwam haczyk

Świnka Programistka nie zawsze przebywa wśród mężczyzn. Czasem jest zwykłą kobiecą Marchewką, która lubi po babcinemu posiedzieć w wygodnym fotelu, z nogami pod kocem i robótką na podołku. O ile komputery w różnych formach (programowanie, grafika, frontend, instalowanie kolejnych systemów operacyjnych) przewijały się cyklicznie, o tyle jeszcze wcześniej było rękodzieło.
Dawno dawno temu, dużo dużo wcześniej, zanim Marchewka nauczyła się pisać piórem i czytać szybciej niż ślimak-jąkała, w tych dawnych czasach Marchewka siadała z babcią i szydełkiem. Babcia uczyła i opowiadała stare, pachnące innym światem historie. I tak już jej zostało, że czasem siada i coś tam sobie ściuboli zatracając się w swoim świecie :)
Było szydełko, były druty, był haft, były makramy, tkanie, na szkle malowanie, gips, modelina, papier, szycie i tyle innych różnych dziwactw, że ciężko wszystkie wymienić. I niektóre wracają, szydełko najczęściej:


To jedyna czynność, przy której jestem w stanie zrozumieć wędkującego mężczyznę. Ten przyjemny stan niebytu. Jak można godzinami wykonywać tę samą sekwencję ruchów? Jak można nie zasnąć z nudów?
Powiem Ci: Nie mam zielonego pojęcia, ale to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy jakie mogę robić po ciężkim dniu umysłowej czy tam innej pracy.

sobota, 25 lutego 2012

Sypiam z misiem

A raczej z dużym pluszowym królikiem (Och Andre! Czy mi kiedyś wybaczysz?). I czy to takie dziwne i dziecinne? Czego tu się wstydzić, każdy potrzebuje przytulania. Czasem nie ma nikogo żywego pod ręką (hahaha conajmniej jakbym sypiała na cmentarzu), a miś (Andre nie wychodź! Jakoś Ci to wynagrodzę) doskonale się do tego nadaje.

  • Jest mięciusi
  • Nigdy Cię nie odrzuci (bez przesady: pierzesz mu futerko i pozwalasz spać w swoim łóżku. Słyszysz Andre?)
  • Ma w głębokim poważaniu jak wyglądasz, jak się zachowujesz i co mu robisz. Tak długo jak nie zaczniesz biegać z nożem po domu i za przykładem Hannibala interesować się jego wnętrzem.
  •  Z pluszakiem jednakowoż nie pogadasz, ale za to zawsze wysłucha z tym swoim czarnym, tajemniczym spojrzeniem. Nikt właściwie nie wie co im chodzi po głowie. Miejmy tylko nadzieję, że nie planują masowych mordów (Andre? Gdzie jesteś?). Był chyba kiedyś taki horror...
  • Wspominałam już, że pluszak jest mięciusi?
Czasem brakuje mi w ludziach dziecinności. Jakby wygłupianie się, bycie niepoważnym, niepoprawny optymizm były zbrodnią. Zbrodnią przeciwko najwyższej wartości bycia dorosłym. Powoli dojrzewam do tego by jednak być dzieckiem. Nie dostanę przecież nagrody za udawanie, że ze wszystkim sobie doskonale radzę - wiem coś o tym, próbowałam, zbyt duża konkurencja ;)

piątek, 3 lutego 2012

Nagraj wiadomość

Czyż świat wokół i to jak pędzi nie jest zachwycające? Czy nie jest jednak również przerażające jak wielu ludzi zostawia za sobą? Zdezorientowanych, zagubionych, tych którzy wypadli z pociągu i nie mają jak wsiąść?

Stałam się niecierpliwa, uzależniona od pędu życia. Kiedyś czekało się tydzień na list od drogiej osoby, kiedyś uzyskanie rozmowy międzymiastowej było drogie i trwało. Dziś popadam w obłęd gdy ktoś nie odbiera telefonu, nie odpisuje na sms lub dłużej niż minutę nie mam odpowiedzi na czacie.

Czemu wszystko muszę mieć teraz, zaraz, natychmiast? Zatraciłam cierpliwość. Umocnił się słomiany zapał.

I ta poczta głosowa... Przecież nikt się na nią nie nagrywa, a już tym bardziej nie odsłuchuje. Zabawne jak wiele aspektów życia jest już nieaktualnych, ale nie pozbywa się ich w imię zgodności wstecznej. Kod przecież tez piszemy wiedząc, że nie wszyscy nasi klienci nadążają za postępem technologicznym. Czy nie ogranicza to rozwoju? A może w tym tkwi sekret dobrego produktu, że działa dobrze niezależnie od sprzętu i systemu operacyjnego?

Tak jest ze wszystkim, a może tylko ja tak mam. Zachowuję stare przedmioty z typowo chomiczą myślą "a nuż się jeszcze przyda", "a nuż nastąpi apokalipsa technologiczna i nie przeżyję bez tego czy siamtego".

Jedno jest pewne, nie pędzimy do przodu z pełną prędkością. Balansujemy między przeszłością, a przyszłością, usiłując znaleźć złoty środek między postępowością a tradycją. Pytanie tylko, czy możemy zmienić świat, dokonać rewolucji grając bezpiecznie? Czy nie powinniśmy marzyć na wielką skalę i wierzyć że świat nas dogoni? Walka wielkości ze stabilnością, choć skoro wszystko się zmienia, to stabilność jest niebezpieczniejsza od dynamiki :)