- czekam z nauką do ostatniej chwili
- przelatuję po materiale bez zagłębiania się
- nie potrafię zakuwać (nudyyy!)
- liczę na swoją inteligencję, intuicję i solidne wnioskowanie
- wieczór przed egzaminem spędzam oglądając filmy, robiąc pranie, sprzątając, odkrywając na nowo swoje stare zainteresowania i prywatne projekty
- ostatecznie idę spać nad ranem, z poczuciem kompletnej porażki, zawodu i przerażenia
Emocje, które pojawiają się tuż przed godziną zero, są sprzeczne. Modlę się by zdać, by znów się prześlizgnąć, licząc na swoje niesłabnące szczęście. Modlę się też jednak żeby nie zdać.
Nie ma tu pomyłki. Część mnie (ta złośliwa, na pewno ta złośliwa...) liczy na to, że w końcu dostanę nauczkę, że w końcu świat odkryje jaką jestem oszustką, że w końcu coś zmienię.
Jednak historia kończy się zawsze na jeden z dwóch sposobów:
- Znowu mi się udaje. Ufff, kolejny raz udowadniam, że mam więcej szczęścia niż rozumu. Efekty bywają lepsze lub gorsze, ale się udaje.
- Nie udaje się, aleeeeeeeeee ostatecznie wychodzi na to, że da się egzamin ominąć, zdać w kolejnym terminie ustnie (tutaj można się wykazać), w zamian przygotować projekt lub sprawa okazuje się nieistotna.
Piszę o tym, bo powinnam się właśnie uczyć, ale brak mi weny. Tym bardziej, że ten egzamin nie będzie podobny do niczego co znam. Tym bardziej, że ten egzamin odbywać się będzie pierwszy raz w ogóle, nie tylko dla mnie. Piszę o tym, bo ten egzamin zweryfikuje moją decyzję o kontynuacji studiów na innym kierunku niż informatyka. Nie wiem czego się spodziewać. Czytam więc zadane lektury, bardziej lub mniej wybiórczo. Nie robię notatek, nie notuję nazwisk i terminów na siłę, tłumacząc sobie, że nie może chodzić tylko o to, że jeśli o to chodzi to te studia już mnie rozczarują. Właściwie to w mojej głowie kotłuje się mnóstwo wymówek. Cały tłum myśli i opinii rozgrzeszających mnie z lenistwa.
Trzymam kciuki, wzdycham i będzie co ma być. Robię kolejny krok w nieznane, zobaczymy gdzie wyląduję.