"Kobieta-informatyk jest jak świnka morska, ni to świnka, ni to morska". Kobieta-programista to już w ogóle mit i zabobon, bo przecież wiadomo, że albo brzydka jak noc, albo słodka i głupiutka. Popatrz czytelniku, czyż nie jestem jednostką co najmniej intrygującą dla samego tego faktu, że do żadnej z powyższych kategorii z pełnym przekonaniem przypisać się mnie nie da?

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Ciemna strona księżyca

To miało być pozytywne podsumowanie roku 2013. Wiesz, długa lista rzeczy, które się udały, głównie po to by pozytywnie nastawić się na Nowy Rok 2014, ale czasem rzeczy mniej pozytywne, nastrajają lepiej, pełniej.

Jestem jak księżyc, mam swoją ciemną stronę. Nie nie, nie jestem psychopatą, mam nadzieję w każdym razie. Chodzi raczej o smutną, ciemną część mnie, pełną strachu. Odkąd pamiętam nazywałam tę część moimi demonami. Demony wychodziły najczęściej wieczorem, gdy zostawałam sama ze swoimi myślami. Demony przypominały mi o tym wszystkim w czym zawiodłam, w czym jestem gorsza, co w moim życiu się nie powiodło. Demony napawały mnie zawsze lękiem, sprawiały że płakałam, krzyczałam i wyłam jak zranione zwierzę.

Z wiekiem demony zjawiały się rzadziej i na krócej. Nie znaczy to jednak, że zniknęły. Nadal we mnie siedzą. Złożyły mi wizytę na kilka dni przed tym postem. Na pół godziny stałam się na nowo małą bezbronną dziewczynką spadającą w ciemność. Przez pół godziny nie istniał rok 2014, nie istniała przyszłość, nie istniała radość, nie istniało nic dobrego. Przez te pół godziny był tylko ból, ciemność i paniczny strach.

Czuję się źle pisząc o tym. Jakbym zawiodła samą siebię. Słyszę w głowie głos "powinnaś być twarda, a nie użalać się nad sobą". Nie chcę by ludzie mówili mi, że jestem wspaniała, nie szukam pocieszenia. Myślę sobie tylko, że gdzieś tam w Internecie, jest ktoś kto teraz, u schyłku roku, walczy ze swoimi demonami. Chcę żeby ten ktoś poczuł, że nie jest w tym sam. Chcę żeby ten ktoś nawet jeśli nikomu o tym nie powie, nawet jeśli bardzo się wstydzi, poczuł że z demonami da się żyć, że nie jest wybrykiem natury, bo każdy czasem się łamie. Demony w końcu odchodzą, a na ich miejsce nieśmiało wchodzi słońce, przyjaciel, dobra kawa, rodzina, albo inny promyk szczęścia, który pozwala dalej żyć, podnieść się i iść dalej. Czasem demony po prostu muszą się pojawić, wstrząsnąć wszystkim, by zmusić do prządków, do przewartościowania swojego życia. Dlatego powoli zaczynam doceniać swoje demony, mimo że czasem dają mi w kość :)

środa, 6 listopada 2013

Listopadowe szybkie cześć

W listopadzie nie ma mnie dla świata. Nie jestem pewna czy przeżyję ten miesiąc.

http://nanowrimo.org/participants/mmskrzyp
Po pierwsze piszę powieść! Co?!? Nieee.... Cooo?!? Tak, wiem. Dla uspokojenia, na razie to tylko wyzwanie: NaNoWriMo, ale bawię się dobrze. Niestety grypa odebrała mi trochę entuzjazmu, więc po szczegóły musicie się udać na stronę wyzwania: FAQ, ale obiecuję robię to z własnej, nieprzymuszonej woli :)

Po drugie KrakDroid. Został miesiąc do konferencji więc tego... sporo roboty.

Po trzecie studia. Sporo z was już pewnie wie, że na magisterkę zmieniłam lekko kierunek rozwoju i studiuję teraz egzotycznie brzmiącą Kognitywistykę. Ponownie, gorączka usprawiedliwia lenistwo i odsyłam na stronę kierunku. Jak na razie mogę powiedzieć tyle, że decyzji nie żałuję. Zmiana krajobrazu mi służy i zdecydowanie odzyskałam inspirację do nauki i rozwoju.

Po czwarte praca, a po piąte Hackerspace. Tu już się zupełnie rozwodzić nie będę :P

No, także tego tamtego. Do zobaczenia najpewniej w grudniu :*

piątek, 6 września 2013

Hackerspace Kraków ma już roczek

Annual Stand Up był dokładnie tym czego potrzebowałam, by wyrwać się z macek czarnych myśli. Na co dzień wydaje mi się, że robimy zbyt mało, że nie dajemy z siebie wszystkiego, że ja nie daję z siebie wszystkiego. Im dłużej istnieje Hackerspace Kraków tym więcej mam chwil zwątpienia. Dziś jednak zobaczyłam jak wiele udało nam się osiągnąć przez rok, po omacku, we mgle, bez planu i doświadczenia.

  • Nauczyliśmy się szpachlować, malować, kłaść instalację elektryczną i wypełniać stosy fundacyjnych papierów
  • Przeszkoliliśmy z podstaw Arduino blisko 300 osób na pięciu "Arduino Workshops"
  • Zorganizowaliśmy 2 CodeRetreaty, 1 warsztaty z robienia na drutach, 3 warsztaty z Linuxa/Basha, jedne warsztaty z Conkerora, ponad 13 NightHacków, 2 kiermasze druku 3D i wiele innych mniejszych lub większych eventów
  • Byliśmy w blisko 10 Hackerspace'ach w 5 krajach
  • Odwiedziło nas mnóstwo ludzi z kraju i zagranicy
  • Współpracowaliśmy z najciekawszymi inicjatywami z Krakowa i całej Polski. Nawiązaliśmy kontakty zawodowe i towarzyskie. Znaleźliśmy przyjaciół, przy których nic nas nie krępuje i z którymi żaden projekt nie jest niemożliwy.

Oprócz osiągnięć, zebraliśmy też dzisiaj wszystkie Obawy, Marzenia i Cele na nadchodzący rok. Zaskoczyło mnie ile mamy realnych celów i ile wspaniałych marzeń, wielkich i maciupcich. Od podboju kosmosu, poprzez własną wyspę, studio nagraniowe, pokazy laserów, aż po bardzo przyziemną wiertarkę :) Ciężko wyrazić słowami ulgę, którą odczułam widząc, jak przyziemne są nasze obawy, a jak wiele niesamowitych planów jeszcze przez nami. W takich chwilach czuję, że HS ma przyszłość i to nie byle jaką, ale świetlaną :)


Hackerspace był eksperymentem, nadal jest. Kiedy czyniłam pierwsze nieśmiałe kroki nie sądziłam, że znajdę tylu sojuszników, że ten projekt w ogóle ruszy. Od ponad roku żyję snem, nieustannie bojąc się że lada dzień wszystko pryśnie, że ktoś przyjdzie i powie mi, że wszystko co do tej pory się stało było wielkim nieporozumieniem. Cały czas czekam aż wszystko szlag trafi. Ale nie trafia!!! Gdybym była w tym sama, Hackerspace nie przeżyłby miesiąca, nawet by nie wystartował. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że znalazłam drugą rodzinę, wspaniałe miejsce, gdzie jak nigdzie indziej mogę być w pełni sobą. A moja miłość do tych ludzi i tych ścian potęgowana jest tą samą myślą, która sprawiła, że pojawili się w moim życiu:

"Zróbmy to!"

Niech ta myśl napędza mnie na kolejny rok przygód, a gdybym zwątpiła, niechaj inni kopną mnie w tyłek, cobym nie zapomniała co dla mnie ważne i nie bała się spełniać marzeń. Amen.

środa, 17 lipca 2013

Mam nadzieję, że nie zdam

Ostatnią "sesję" zaliczyłam ponad pół roku temu (to nawet nie była prawdziwa sesja, ostatni semestr studiów, właściwie się nie liczy), jednak od tego czasu się nie zmieniłam. Nie zmieniłam się właściwie od liceum, gimnazjum, a wręcz podstawówki. Nadal:

  • czekam z nauką do ostatniej chwili
  • przelatuję po materiale bez zagłębiania się
  • nie potrafię zakuwać (nudyyy!)
  • liczę na swoją inteligencję, intuicję i solidne wnioskowanie
  • wieczór przed egzaminem spędzam oglądając filmy, robiąc pranie, sprzątając, odkrywając na nowo swoje stare zainteresowania i prywatne projekty
  • ostatecznie idę spać nad ranem, z poczuciem kompletnej porażki, zawodu i przerażenia
Emocje, które pojawiają się tuż przed godziną zero, są sprzeczne. Modlę się by zdać, by znów się prześlizgnąć, licząc na swoje niesłabnące szczęście. Modlę się też jednak żeby nie zdać.

Nie ma tu pomyłki. Część mnie (ta złośliwa, na pewno ta złośliwa...) liczy na to, że w końcu dostanę nauczkę, że w końcu świat odkryje jaką jestem oszustką, że w końcu coś zmienię.

Jednak historia kończy się zawsze na jeden z dwóch sposobów:
  1. Znowu mi się udaje. Ufff, kolejny raz udowadniam, że mam więcej szczęścia niż rozumu. Efekty bywają lepsze lub gorsze, ale się udaje.
  2. Nie udaje się, aleeeeeeeeee ostatecznie wychodzi na to, że da się egzamin ominąć, zdać w kolejnym terminie ustnie (tutaj można się wykazać), w zamian przygotować projekt lub sprawa okazuje się nieistotna.
Piszę o tym, bo powinnam się właśnie uczyć, ale brak mi weny. Tym bardziej, że ten egzamin nie będzie podobny do niczego co znam. Tym bardziej, że ten egzamin odbywać się będzie pierwszy raz w ogóle, nie tylko dla mnie. Piszę o tym, bo ten egzamin zweryfikuje moją decyzję o kontynuacji studiów na innym kierunku niż informatyka. Nie wiem czego się spodziewać. Czytam więc zadane lektury, bardziej lub mniej wybiórczo. Nie robię notatek, nie notuję nazwisk i terminów na siłę, tłumacząc sobie, że nie może chodzić tylko o to, że jeśli o to chodzi to te studia już mnie rozczarują. Właściwie to w mojej głowie kotłuje się mnóstwo wymówek. Cały tłum myśli i opinii rozgrzeszających mnie z lenistwa.

Trzymam kciuki, wzdycham i będzie co ma być. Robię kolejny krok w nieznane, zobaczymy gdzie wyląduję.

czwartek, 27 czerwca 2013

Paradoks przeciążenia

Nie należę do osób słabych psychicznie, osób, które łamią się i już nie wstają. Jeśli mnie znasz trochę bliżej to pewnie teraz myślisz: "ehe, ale narzekasz za dwie". Ej, ej, ja po prostu wcześniej niż inni zaczynam sygnalizować dyskomfort! Jeśli jakiś nieszczęśnik zmusi mnie do wejścia na górę (bleh), to powinien wiedzieć, że na górę owszem dotrę, umrzeć nie umrę, ale już po pierwszych krokach zacznę wysyłać bardzo uciążliwe komunikaty. Usłyszysz, że nie zrobię ani kroku więcej, a potem zobaczysz jak robię 50 kolejnych. Usłyszysz, że jeszcze chwila i zemdleję, ale prędzej Ty zemdlejesz niż ja. Usłyszysz, że umieram z bólu i zmęczenia, ale zobaczysz niepodważalną liczbę dowodów na to, że jestem żywa i zdrowa. Krótko mówiąc jestem jak stare telefony z wydajną baterią, które przez tydzień drą się, że zaraz padną, a guzik z tego wynika. I nawet nie chodzi o moją bardzo pojemną, ostatnią kreskę, ja się drę już przy czterech kreskach. Ten model tak ma, nie polecam.

Masz teraz przed oczyma Marysię Męczennicę Po Stokroć Umierającą. To taka wersja standardowa. Istnieje też jednak wersja Superhero. Ten tryb jest zaskakująco cichy, produktywny i wytrzymały. Uruchamia się przy bardzo dużym stresie, przeciążeniu i nagromadzeniu poważnych problemów. W tym trybie prę na przód jak muł, klapki na oczy i heja! Byle przetrwać! Wersja Superhero jest formą transu, zwykle nazywam to Trybem Zombie. Pracujesz wtedy jak maszyna, nie ma czasu na sen czy strach.

Zazwyczaj kolejne problemy pogarszają samopoczucie. Im więcej masz na głowie tym gorzej sobie z tym radzisz. Przychodzi jednak chwila, kiedy zaczyna być na odwrót. Od jakiegoś momentu każdy kolejny problem pomniejsza poprzednie. Tak jakby istniała jakaś maksymalna suma stresu, którym obdziela się problemy. Im ich więcej tym mniej stresu z całej puli przypada na jeden problem (mam w głowie mnóstwo wykresów i obrazów, tak bardzo chciałabym móc je uporządkować, przelać na papier i zilustrować nimi tę ideę). Tak czy siak, wydaje mi się, że właśnie wtedy kiedy stres osiąga swoje maksimum, kiedy dociera się do tego emocjonalnego płaskowyżu, właśnie wtedy uruchamia się Tryb Zombie. Właśnie wtedy stajemy się superbohaterami, przekraczając swoje wyimaginowane granice.

W moim przypadku istnieje granica, którą sobie świadomie stawiam, jest ona bardzo blisko, zatrzymuje mnie gdy nie mam przekonania do tego co robię i/lub mam zły dzień. To taka minimalna ilość wysiłku, którą jestem skłonna zainwestować w coś co mnie nie przekonuje. Istnieje też granica, o której wiem, że jest dużo dużo dalej, nawet będąc zdeterminowana, rzadko kiedy nawet ją dostrzegam. To jest granica realna, związana z naturalnymi ograniczeniami, część tego kim jestem. W przypadku Trybu Zombie nie sądzę, aby istniała jakakolwiek granica. Ocieram się o ten stan zwykle nie częściej niż raz do roku, raz na dwa, trzy lata. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się w tych razach poczuć choć zapowiedzi horyzontu.

Wstyd mi za tego marudę, który zasłania siłacza. Wstyd mi, ale i jest on częścią mnie. Nie zawsze można i trzeba być siłaczem. Czasem też zwyczajnie nie warto. Tak sobie myślę, że ten maruda spełnia bardzo ważną funkcję i gdyby nie on, spaliłabym się dla spraw błahych. Myślę, że nie tak często trafiają się w naszym życiu problemy naprawdę istotne i że chyba lepiej zachować siłę właśnie na nie, by kiedyś móc walczyć o coś bardzo, bardzo ważnego.

piątek, 7 czerwca 2013

Lekcja pisania


  1. Przewracaj się w łóżku z boku na bok, nie mogąc zasnąć, walcz z myślami.
  2. W okolicach 3 lub 4 nad ranem uznaj, że masz pomysł na tekst.
  3. Zerwij się z łóżka, po omacku szukając papieru, długopisu i włącznika od lampki.
  4. Przewróć po drodze kilkanaście przedmiotów. Zrób sobie krzywdę, zaklnij szpetnie i obudź przy okazji wszystkich domowników.
  5. Napisz tytuł.
  6. Zacznij przelewać na papier dokładnie poukładany w głowie pomysł.
  7. Po pierwszym akapicie wejdź w trans, gdzie jedno zdanie, uwiódłszy Cię, naturalnie wywoła kolejne.
  8. Przeczytaj całość, by i Twoja świadomość dowiedziała się co właśnie napisałaś.
  9. Zmień pierwszy akapit, bo do niczego nie pasuje, jest sztywny i niespójny.
  10. Popraw literówki, błędy gramatyczne.
  11. Uzupełnij słowa, które zgubiły się w ferworze pisania, a bez których sens zdań jest niejasny.
  12. Zmień tytuł tak by pasował do tego co zostało ostatecznie napisane.
  13. Po raz kolejny wyraź zdziwienie, że to co samo wypływa spod pióra ma więcej sensu i polotu, a także całkiem spójną strukturę, w przeciwieństwie do tego co układałaś w głowie od dwóch godzin.
  14. Poczyń obserwację, że za oknem świta, a ptaki drą się jak opętane.
  15. Westchnij niepewna kiedy spadnie na Ciebie następny szał. Zaśnij nareszcie.
P.S. Na drugi dzień spróbuj odczytać swoje bazgroły.

wtorek, 4 czerwca 2013

Linoskoczek

Po raz setny powtarzam sobie, że muszę być swoją przyjaciółką, wspierać się i w siebie wierzyć. Ja jednak uparcie nie chce się ze mną zaprzyjaźnić. Myślałam przez chwilę, że to przez to, że zbyt dobrze się znamy, ale to chyba nie to. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że jestem do siebie uprzedzona. Patrzę na siebie podejżliwie. Nie ufam sobie i nie wiem czego się po sobie spodziewać.

Budzę się co rano i myślę "ech! To znowu Ty...". Czasem, przez krótką chwilę czuję, że coś nam się udało, że stanowimy zgrany zespół, ale zaraz ja zaczyna szukać dziury w całym.

Ja potrafi być wredna. Kiedy dostajemy kolejną odmowę, kiedy coś nam się nie udaje, ja zaczyna nadawać, że to moja wina, że gdybym jej nie przeszkadzała, to poradziłaby sobie bez problemu. I z satysfakcją kiwa głową, gdy robi mi się smutno. Ja jest samolubna i nieczuła. Rzuca słowami nie patrząc czy mnie zranią. Kiedy ma dobry humor klepie mnie po głowie i protekcjonalnie wyraża opinię, że zrobiłaby to lepiej, ale jak na mnie nie jest najgorzej.

Nigdy nie mówi, że jest ze mnie dumna, że zrobiłam kawał dobrej roboty. Jest kapryśna i wymagająca. Nie jestem pewna czy chcę się z nią przyjaźnić. To jednak wciąż jestem ja. Pewnie kiedyś się dogadamy, nie mamy wyboru. I choć życie ze sobą jest trudne, to jednak bez siebie nie byłabym sobą, czyż nie? ;)

wtorek, 26 marca 2013

Nocne zwierciadło

Pewnie znasz tę teorię, wedle której sny stanowią odbicie zdarzeń minionych dni, obaw, nadziei i zapomnianych wspomnień. Budzisz się i w tym krótkim momencie, kiedy jeszcze pamiętasz treść snu, rozpoznajesz niedawno obejrzany film, przyjaciela z dzieciństwa i jutrzejszą listę zakupów. Wszystko to wymieszane bez ładu i składu, wedle logiki obowiązującej tylko i wyłącznie w snach.

Są sny miłe, dziwne i straszne. Koszmary na przykład maja tę właściwość, że nie pozwalają się wyspać. Uderzenia gorąca, przewracanie się z boku na bok, a rano zmęczenie, ból głowy i ulga.

W moich koszmarach zwykle uciekam i walczę (ale głównie uciekam). Niekończące się maratony, poprzez państwa, ściany i sufity. W smole i po popękanej ziemi. Czasem jest ktoś zły (dostanie ze trzy razy kopniaka), czasem ktoś mnie trzyma, a ja się wyrywam. Potem znowu kolejne kilometry biegu.

Ostatnio jednak coś się zmieniło. Koszmar wykańcza nawet bardziej niż wcześniej. Tym razem jednak ja jestem inna. Nie uciekam. Ostatnio toczę heroiczne walki o dobro ludzkości i wygrywam. Tak! Nagle moje koszmary zyskały happy end (Co?!? Czyś ty się z choinki urwała?). Dla mnie to nadal koszmar. Nadal się boję, nadal się męczę i nawet po wygranej walce brak radości.

Zmiana jest jednak zadziwiająca. Czyżbym to ja się zmieniła? Czy koszmary dojrzewają wraz ze mną? (Wyczuły kanalie, że już nie jestem taka bezbronna, ale i tak chcą mnie zmęczyć).

I tak, cała noc przespana, a samopoczucie jak po pracy w kamieniołomie. Nawet z happy endu nie mam siły się ucieszyć. Niech powrócą sny dziwne i przyjemne. Bardzo ładnie proszę. Nie chcę być bohaterem ostatecznym, chcę się po prostu wyspać.

poniedziałek, 18 marca 2013

Pokonać stracha

Mam taki ciekawy nawyk, że dużo rzeczy spisuję (Pomyśl o swoim wyobrażeniu dużo, a teraz pomnóż to kilkukrotnie. Yup, naprawdę dużo). Tworzę niekończące się listy i tabele słów kluczy, czasowników, równoważników zdań. Rzeczy, które muszę zrobić danego dnia, rzeczy, które lubię i te których nie lubię. Ot nieszkodliwy nawyk. Setki karteczek, stron w kalendarzu, dużych i małych arkuszy papieru pokrytych wypunktowanymi listami wszystkiego. To mnie uspokaja, porządkuje mi rzeczywistość.

W podstawówce i gimnazjum gdy gdzieś jechałam, tworzyłam listę, rzeczy, które zabieram. Lista tworzona była z religijną wręcz dokładnością. Ile majtek, ile par skarpetek, które mydło, ile wsuwek do włosów. Każdy wpis oznaczony dodatkowo informacją o miejscu przechowywania (duży plecak, mały plecak do autobusu, a te buty będę miała na sobie). Na końcu każdego wiersza zwykle 4 krzyżyki:

  1. Przygotowałam do spakowania
  2. Spakowałam na wyjazd
  3. Przygotowałam do spakowania
  4. Spakowałam na powrót
Nie ma to tamto. Najdłuższa taka lista podchodziła pod 100 elementów i zawierała informacje, którą dokładnie spódnicę zabieram i każdą książkę z osobna. Tym sposobem nigdy nic nie zgubiłam, o niczym nie zapomniałam i zawsze mieściłam się ze wszystkim w obie strony. Choć z drugiej strony, ludzie patrzyli jakoś dziwnie (Niech se patrzą, ja przynajmniej nie zapomniałam szczoteczki do zębów. Ha!).

Teraz jest ciut lepiej. Moje listy codzienne zmalały do 5 elementów, a te z rzeczami "do zabrania" ograniczają się do przedmiotów nadprogramowych i nie zajmują więcej niż 3 pozycji. Jest jednak jeden zestaw list, które nadal tworzę z czułością i pietyzmem. To mój zestaw:
  • Obawy
  • Marzenia
  • Cele
Powstają one zawsze gdy jestem w okresie przejściowym (zmiana szkoły, nowy rok, zmiana pracy). To zawsze czas wielkiego stresu i martwienia się na zapas. Siadam więc i spisuję te wszystkie moje strachy (Teraz jak was zapisałam to nie jesteście już takie kozaki, co? Haha). To zawsze uspokaja, konfrontacja z tym, co w wyobraźni wygląda na olbrzymie i wszędobylskie. Potem spisuję swoje marzenia, to co chciałabym, żeby w zbliżającym się odcinku czasu się zdarzyło. Potem cele.

Następnie karteczkę składam i wkładam między książki. Zapominam o niej.

W końcu nadchodzi dzień kiedy robię porządki w książkach i bibelotach (ej ej, to pochłania czas i energię, cieszta się, że robię to choć co jakiś czas). Kartkę odnajduję, czytam i uświadamiam sobie kilka ciekawych rzeczy:
  • obawy albo się nie sprawdziły, albo w rzeczywistości specjalnie mnie nie obeszły
  • marzenia spełniły się lub nie
  • cele zostały spełnione, a jeśli nie to okazało się, że zwyczajnie nie były dla mnie istotne
  • do tego zwykle udało mi się zrobić multum rzeczy nadprogramowo, a życie okazało się o wiele lepsze niż moje najśmielsze oczekiwania
Dochodzę więc do wniosku, że moje dziwactwo po raz kolejny jest nieszkodliwe, a wręcz pomocne. Lepiej spisywać rzeczywistość niż palić... chyba... prawda?

sobota, 12 stycznia 2013

Co Ty tutaj robisz?

Kiedy poznaję kogoś nowego i zaczyna się rozmowa (typowe: czym się zajmujesz bla bla bla). Zawsze pada seria pytań w stylu "Czemu wybrałaś informatykę?" "Jak sobie radzisz na takich studiach?" "Czy to nie za trudne?" i moje ulubione: "Jak to jest być kobietą w tak męskiej branży?".

Odpowiedź na pierwsze to coś w stylu "Nigdy nie miałam z nią problemów, a na psychologię się nie dostałam". Na drugie "A wiesz, właściwie to jestem w czołówce". Trzecie zadał mi kiedyś mój lekarz, rozbawił mnie strasznie, odpowiedziałam mu "myślę, że medycyna jest o wiele trudniejsza". A czwarte?

Czwarte to zupełnie inna bajka. Na czwarte odpowiedź brzmi "Bycie kobietą w branży IT jest jak bycie mężczyzną w branży IT". Jak to? Ale ale ale... :)

Ano tak. Na co dzień naprawdę nie czuję się inna (nie to że mam jakieś zaburzenia osobowości i sekretnie chciałabym być mężczyzną, to nie to). Czasem tylko przed wykładem stoją jak stado baranów czekając aż wejdę, a gdy krzyczę z drugiego końca, że blokują przejście, rozstępują się niczym morze czerwone. Czasem tylko w dzień kobiet dostaję życzenia w stylu "jako jedyna kobieta w projekcie wprowadzasz dobrą atmosferę, nie zostawiaj nas". Czasem tylko gdy witam się z wszystkimi jeden jedyny rodzynek zamiast zwyczajnie uścisnąć dłoń, podnosi ją i całuje. Czasem to, czasem tamto, ale to tylko momenty. Na co dzień jest całkiem zwyczajnie.

Jedynie nowi ludzie uparcie mnie niańczą, usiłują na siłę być dżentelmenami. Ci codzienni już nawet z przeklinaniem się nie kryją. I nie wadzi mi to zupełnie. Bycie jedyną kobietą w okolicy to żadne wielkie halo. To nie jest coś o czym się myśli, albo co się odczuwa na każdym kroku. Na początku bardzo chciałam wszystkim wszystko udowadniać. Teraz już mi się nie chce, już mi nie zależy. Teraz bawi mnie wychodzenie z poziomu maskotki i bycie traktowaną jak równy gość, który i rękę umie porządnie uścisnąć i napić się z nim można, a i zaklnie czasem pod nosem gdy coś idzie bardzo nie tak. I może też dlatego akty szarmancji są dla mnie mile zaskakujące.

sobota, 5 stycznia 2013

Hodowcy marzeń


Niedawno odkryłam, że marzenia można hodować. Najpierw niepozorna myśl muska umysł i jeśli uznana zostanie za miłą staje się nasionkiem. Nie czarujmy się, tysiące takich ziarenek codziennie się marnuje. Czasem jednak okoliczności sprawiają, że przypominamy sobie o tym zarodku. To takie nieśmiałe zaloty.

Załóżmy, że ostatnio zobaczyłeś plakat z wieżą Eiffla, nic specjalnego. Czekałeś jednak na autobus, a konkurencją był jedynie plakat reklamujący wkładki higieniczne. Czekasz więc i z braku lepszego zajęcia przyglądasz się plakatowi. Autobus przyjeżdża, wsiadasz, zapominasz.

Akt drugi. Znajomy opowiada o weekendzie w Paryżu, z błogim uśmiechem wspomina francuskie wino i pieczywo.

Akt trzeci. Oglądasz film. Zaczynasz myśleć, że w sumie to fajnie by było kiedyś pojechać.

Akt finalny. Na zakupach dostrzegasz koszulkę, ze słynną wieżą, może nawet kupujesz. Gratulacje, właśnie zostałeś sprzedany. Marzenie się ukształtowało, sam nawet nie wiesz kiedy. Piekło się powolutku, gdzieś w tle, a teraz brzęczyk oznajmił, że gotowe i pachnące czeka na spełnienie.

Pewnie teraz sobie myślisz "Kurka, to chyba się nazywa marketing". Ano się nazywa. Czyż jednak myśl, że sam możesz ukształtować własne marzenia, nie jest ekscytująca? Mógłbyś zamarzyć o czymś na co i tak byłbyś skazany, albo o czymś o czym marzy Twój bliski.