"Kobieta-informatyk jest jak świnka morska, ni to świnka, ni to morska". Kobieta-programista to już w ogóle mit i zabobon, bo przecież wiadomo, że albo brzydka jak noc, albo słodka i głupiutka. Popatrz czytelniku, czyż nie jestem jednostką co najmniej intrygującą dla samego tego faktu, że do żadnej z powyższych kategorii z pełnym przekonaniem przypisać się mnie nie da?

sobota, 12 stycznia 2013

Co Ty tutaj robisz?

Kiedy poznaję kogoś nowego i zaczyna się rozmowa (typowe: czym się zajmujesz bla bla bla). Zawsze pada seria pytań w stylu "Czemu wybrałaś informatykę?" "Jak sobie radzisz na takich studiach?" "Czy to nie za trudne?" i moje ulubione: "Jak to jest być kobietą w tak męskiej branży?".

Odpowiedź na pierwsze to coś w stylu "Nigdy nie miałam z nią problemów, a na psychologię się nie dostałam". Na drugie "A wiesz, właściwie to jestem w czołówce". Trzecie zadał mi kiedyś mój lekarz, rozbawił mnie strasznie, odpowiedziałam mu "myślę, że medycyna jest o wiele trudniejsza". A czwarte?

Czwarte to zupełnie inna bajka. Na czwarte odpowiedź brzmi "Bycie kobietą w branży IT jest jak bycie mężczyzną w branży IT". Jak to? Ale ale ale... :)

Ano tak. Na co dzień naprawdę nie czuję się inna (nie to że mam jakieś zaburzenia osobowości i sekretnie chciałabym być mężczyzną, to nie to). Czasem tylko przed wykładem stoją jak stado baranów czekając aż wejdę, a gdy krzyczę z drugiego końca, że blokują przejście, rozstępują się niczym morze czerwone. Czasem tylko w dzień kobiet dostaję życzenia w stylu "jako jedyna kobieta w projekcie wprowadzasz dobrą atmosferę, nie zostawiaj nas". Czasem tylko gdy witam się z wszystkimi jeden jedyny rodzynek zamiast zwyczajnie uścisnąć dłoń, podnosi ją i całuje. Czasem to, czasem tamto, ale to tylko momenty. Na co dzień jest całkiem zwyczajnie.

Jedynie nowi ludzie uparcie mnie niańczą, usiłują na siłę być dżentelmenami. Ci codzienni już nawet z przeklinaniem się nie kryją. I nie wadzi mi to zupełnie. Bycie jedyną kobietą w okolicy to żadne wielkie halo. To nie jest coś o czym się myśli, albo co się odczuwa na każdym kroku. Na początku bardzo chciałam wszystkim wszystko udowadniać. Teraz już mi się nie chce, już mi nie zależy. Teraz bawi mnie wychodzenie z poziomu maskotki i bycie traktowaną jak równy gość, który i rękę umie porządnie uścisnąć i napić się z nim można, a i zaklnie czasem pod nosem gdy coś idzie bardzo nie tak. I może też dlatego akty szarmancji są dla mnie mile zaskakujące.

sobota, 5 stycznia 2013

Hodowcy marzeń


Niedawno odkryłam, że marzenia można hodować. Najpierw niepozorna myśl muska umysł i jeśli uznana zostanie za miłą staje się nasionkiem. Nie czarujmy się, tysiące takich ziarenek codziennie się marnuje. Czasem jednak okoliczności sprawiają, że przypominamy sobie o tym zarodku. To takie nieśmiałe zaloty.

Załóżmy, że ostatnio zobaczyłeś plakat z wieżą Eiffla, nic specjalnego. Czekałeś jednak na autobus, a konkurencją był jedynie plakat reklamujący wkładki higieniczne. Czekasz więc i z braku lepszego zajęcia przyglądasz się plakatowi. Autobus przyjeżdża, wsiadasz, zapominasz.

Akt drugi. Znajomy opowiada o weekendzie w Paryżu, z błogim uśmiechem wspomina francuskie wino i pieczywo.

Akt trzeci. Oglądasz film. Zaczynasz myśleć, że w sumie to fajnie by było kiedyś pojechać.

Akt finalny. Na zakupach dostrzegasz koszulkę, ze słynną wieżą, może nawet kupujesz. Gratulacje, właśnie zostałeś sprzedany. Marzenie się ukształtowało, sam nawet nie wiesz kiedy. Piekło się powolutku, gdzieś w tle, a teraz brzęczyk oznajmił, że gotowe i pachnące czeka na spełnienie.

Pewnie teraz sobie myślisz "Kurka, to chyba się nazywa marketing". Ano się nazywa. Czyż jednak myśl, że sam możesz ukształtować własne marzenia, nie jest ekscytująca? Mógłbyś zamarzyć o czymś na co i tak byłbyś skazany, albo o czymś o czym marzy Twój bliski.